Zabawa festiwalowa
Występujący mieli ograniczoną liczbę instrumentów. Scenariusz zakładał, że zespół schodzący ze sceny przekazuje następnemu sprzęt grający. No i zdarzyło się, że gitara powędrowała nie do tej osoby, co trzeba. Powstało małe zamieszanie. Nie było na czym grać. Milicjant z pałką biegał po polu koncertowym szukając złodzieja. Wykorzystując śledztwo rozdawał obowiązkowe plakietki identyfikacyjne dla uczestników. Zapowiadający próbowali ratować sytuację apelem o oddanie gitary. Na szczęście okazało się, że inny zespół miał dodatkowe instrumenty i - pomimo, że gitara się nie znalazła - muzyka popłynęła dalej. Publiczność szalała dopominając się występu Defektu Muzgó.
Jak na dobry rockowy festiwal pod gołym niebem przystało, na ziemi zagościło błoto. Nogi zaczęły się zapadać. Czekałem, aż zacznie się rozbryzgiwać pod glanami. Muzyka była klawa, gdzieś podobno w akcji zaginął kawałek budki z piwem. Zauważyłem, że uczestnicy niezbyt chętnie korzystali z przygotowanych wanienek do mycia. Z drugiej strony, prawdziwi rockmeni mydła nie używają (przynajmniej nie podczas festiwalu).
Prawie wszyscy śmiało wyginali się pod sceną. Obok milicjanta pojawił się ksiądz, próbował wchodzić w dysputy egzystencjalne, ale hałas pod sceną był zbyt duży na teologiczne rozważania. Widać było chuliganów goniących innych uczestników za pomocą naprędce zbudowanych płyt chodnikowych. Milicja bezskutecznie interweniowała. Nyska niestety nie dojechała, zepsuła się jeszcze w milicyjnym garażu. Przywołując powiedzonko znanej osoby związanej z muzyką rock'n'drollową i festiwalem jarocińskim: oj, działo się, działo...
Osoby bardziej spokojnie i poetycko nastawione mogły posiedzieć na polu namiotowym przy ognisku. Mogły, ale nie siedziały. Każdy chciał wmieszać się w tłum i w rytmie pogo wyrazić swój bunt i wolność.
Sama zabawa podczas SLowego festiwalu jarocińskiego była jedynie ostatnią fazą, podsumowaniem semestralnej pracy. Studenci, którzy przecież urodzeni są raczej w końcówce lat osiemdziesiątych sięgnęli do czasów dla nich chyba niezrozumiałych. Ciekawe, na ile eksperyment edukacyjny umożliwił im nie tylko zapoznanie się z teorią dotyczącą subkultur tamtych czasów, ale też pozwolił odczuć to, co nieprzekazywalne z klimatu wolności unoszącego się podczas prawdziwego festiwalu jarocińskiego.
Kluczem do zrozumienia swobody jest odczucie zniewolenia i beznadziei tamtych czasów. Tego odtworzyć się nie dało w tak wąsko zakrojonym projekcie. Widać to było chociażby po tym, że namioty na SLowym polu namiotowym miały więcej wzorów materiałów, niż chyba na całym ówczesnym prawdziwym polu namiotowym. Ciekawe jednak w całym wydarzeniu było to, że wśród uczestników SLowego festiwalu były obecne również osoby, które brały udział w oryginalnym wydarzeniu sprzed ćwierć wieku. Być może jakiś przepływ tacid knowledge następował między pokoleniami. Niewątpliwie cyberprzestrzeń zasypuje nieco różnice wynikające z wieku. Awatary w większości przypadków są w Wiecznym Teraz młodości.
Prześlij komentarz